poniedziałek, 2 grudnia 2013

adżabsandali, czyli gruziński "jednogarnkowiec"

Do Wardzi dotarliśmy późnym popołudniem. Turyści docierają tam z reguły taksówką, zwiedzają skalne miasto i wracają z powrotem tą samą taksówką (kierowcy cierpliwie czekają). My postanowiliśmy przenocować w Wardzi w polecanej w Internecie "agroturystyce". Niestety, żaden z czterech domów we wsi nie był szukanym przez nas miejscem noclegu. Pracujący przy budowie pensjonatu panowie zainteresowali się dwójką zagubionych turystów. Nie wiedzieli nic o poszukiwanym przez nas panu X, ale zaproponowali, że możemy przenocować u nich. Jedyną naszą opcją był nocleg w szopie przy gorącym źródełku, więc przystaliśmy na propozycję. Nasi gospodarze mieszkali w urokliwej wsi na wzgórzach, gdzie kończyła się droga. Miejsce to zdawało się zapomniane przez świat i zagubione w czasie, o czym zaświadczał portret towarzysza Stalina na ścianie miejscowego sklepu i wielkie liczydło, na którym rachował tamtejszy sprzedawca oraz zaśniedziały pomnik bohatera wielkiej wojny ojczyźnianej. 

Niestety zostaliśmy w tym miejscu tylko na jedną noc. Żałowałam głównie ze względu na wyśmienitą kuchnię, którą raczyła nas gospodyni. Świeże warzywa i owoce wprost z ogrodu, a do tego mleko od krowy (której nie udało mi się wydoić) i domowe wyroby mleczne. Jeden z dwóch najlepszych noclegów w Gruzji.

Dzisiejsza potrawa jest próbą odtworzenia tego, co dostaliśmy na śniadanie. A stąd wiem, że to, czym gospodyni uraczyła nas z rana (a chwilę wcześniej jego składniki rosły jeszcze w ogródku i pomagałam jej zrywać/zbierać) nazywa się adżabsandali.






 Potrzebne:
- 2 średniej wielkości cebule
- 400-500 gram ziemniaków
- 1 duży bakłażan
- 1 puszka pomidorów w zalewie (a w sezonie pomidorowym 5-6 pomidorów)
- pęczek natki pietruszki
- 2 ząbki czosnku
- po 1/2 łyżeczki słodkiej i ostrej papryki (u mnie chili mielone), kminu rzymskiego
- sól, pieprz - do smaku
- olej do smażenia

Cebulę kroję w półpiórka i wrzucam na rozgrzany olej. Dokładam ziemniaki pokrojone w ćwierćtalarki i podsmażam. W międzyczasie kroję bakłażana w ćwierćtalarki, solę i odstawiam na ok 15 minut. Do garnka dodaję pomidory z puszki wraz z sokiem, pokrojony grubo czosnek i całość duszę pod przykryciem. Bakłażany wycieram ręcznikiem i smażę osobno na patelni. Gdy się lekko zezłocą dorzucam je do garnka z pozostałymi składnikami, sprawdzając uprzednio, czy ziemniaki zmiękły. Bakłażany mogą być słone, dlatego całość doprawiam solą dopiero po połączeniu wszystkich składników. Dodaję pozostałe przyprawy i duszę pod przykryciem ok 5 minut, aby bakłażany wchłonęły sos. Podaję z poszatkowaną natką pietruszki.    






sobota, 30 listopada 2013

zupa wielofasolowa w stylu meksykańskim


Nigdy nie wiadomo, skąd przyjdzie inspiracja do kolejnego dania. Kilka dni temu na profilu koleżanki, która mieszka obecnie w Nowym Jorku, pojawiło się zdjęcie wielkiego worka opisanego jako "16 bean soup mix". Koleżanka zawadiacko podpisała zdjęcie pytaniem "a ty z ilu rodzajów fasoli gotujesz zupę?". Potraktowałam to jak wyzwanie :) Dodatkowo popadłam w nostalgię, przypominając sobie regionalne półki w nowojorskich supermarketach spożywczych, gdzie niezmiennie moją uwagę przyciągał regał z produktami kuchni południowoamerykańskiej. Decyzja zapadła - gotuję zupę fasolową w stylu meksykańskim!

Potrzeba:
- 300-400 gram mieszanki fasoli różnych gatunków (u mnie było ich 7 rodzai w trzech kolorach i różnej wielkości)
- woda 
- olej do smażenia
- 2 cebule
- 2 marchewki
- 2 łodygi selera naciowego (ewentualnie nać selera bulwiastego)
- puszka pomidorów w zalewie
- 1 listek laurowy
- 3-4 kulki ziela angielskiego
- 2 łyżeczki soku z cytryny
- 1 łyżeczka syropu z agawy (można zastąpić cukrem)
- 1 łyżeczka suszonego oregano
- 1 ząbek czosnku
- 1/2 łyżeczki kminu rzymskiego
- 1/2 łyżeczki suszonej papryczki chili
- 1/2 łyżeczki słodkiej papryki
- 1/4 łyżeczki ziaren kolendry
- sól, pieprz do smaku
- do podania 1 pęczek natki kolendry (można zastąpić natką pietruszki)

Fasolę zalałam dwa razy większą ilością wody niż wynosiła objętość fasoli i zostawiłam na kilka godzin do namoczenia (najlepiej na całą noc). Jeśli chce się ten proces przyspieszyć, można zalać fasolę wodą w temperaturze około 60 stopni. Po namoczeniu odlałam wodę, zalałam świeżą, dodałam listek laurowy, ziele angielskie i zagotowałam fasolę. Można ją ugotować do miękkości, a jeśli ma się czas, to lepiej pozostawić ją do wystygnięcia i dopiero później ugotować do miękkości. Zagotowanie fasoli i pozostawienie jej w gorącej wodzie skraca później czas jej gotowania. W osobnym naczyniu zeszkliłam na oleju posiekaną cebulę i pokrojone w kostkę marchewkę i selera, po czym dodałam je do ugotowanej fasoli. Pomidory z puszki zmiksowałam i dodałam do garnka. Jeśli zupa byłaby za gęsta, można dodać wody. Posoliłam, doprawiłam przyprawami, sokiem z cytryny, syropem z agawy i chwilę gotowałam. Pod koniec dodałam oregano i przeciśnięty przez praskę czosnek. Na talerzu serwowałam z posiekaną natką kolendry. Uwaga - nie znosi ona dobrze wysokich temperatur, więc należy ją dodać już na talerzu, a nie wrzucać do garnka.  






poniedziałek, 18 listopada 2013

wstrząśnięta, nie zmieszana - sałatka ze szpinaku, batata i cykorii



Kolorystycznie to jesień na talerzu. Blednąca zieleń (traw), ognisty pomarańcz (liści), i złamana biel (mgieł o poranku). Gdyby zastąpić batata dynią i odjąć awokado byłoby sezonowo i całkiem lokalnie. Ale miałam ochotę na pieczone bataty, które darzę dużym sentymentem. Więc wyszło jak u amerykańskiej panny młodej - coś swojego (szpinak, cebula, orzechy), coś polskiego (cykoria), coś importowanego (bataty, awokado). Rzadko kupuję produkty spożywcze, które przemierzają ocean, ale dla niektórych robię wyjątek, bo nie da się ich niczym zastąpić, a do tego są bardzo zdrowie - patrz awokado.

Na 4 porcje:
- 2 duże bataty (można zastąpić dynią)
- 4 garści młodego szpinaku (typu "baby")
- 1 dojrzałe awokado
- 1 czerwona cebula
- 2 cykorie
- 2 garści orzechów włoskich (ilość po wyłuskaniu)
- oliwa
- olej do pieczenia
- ocet balsamiczny
- sól, pieprz

Bataty obieram i kroję w kostkę (ok. 1 cm x 1 cm), skrapiam olejem, solę, wstawiam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i piekę około 35 minut (do miękkości). Po 10 minutach do piekarnika wstawiam przekrojone na 4 części, skropione olejem i posolone cykorie, piekę je około 20-25 minut. W trakcie pieczenia raz mieszam bataty, a cykorie obracam. Po wstawieniu warzyw do piekarnika obieram cebule, kroję w cienkie krążki, solę, zalewam octem i zostawiam na 20-30 minut. Po upieczeniu warzyw wyjmuję cebulę z zalewy i mieszam z batatami.  Szpinak płuczę, odsączam. Warzywa układam na talerzu, jak na załączonych zdjęciach. Awokado obieram, kroję w wąskie paski i układam na szpinaku. Pozostawiony po marynowaniu cebuli ocet mieszam z oliwą, solę i polewam nim warzywa na półmisku. Orzechy zgniatam i posypuję nimi warzywa. Na koniec całość oprószam świeżo zmielonym pieprzem.



niedziela, 10 listopada 2013

pieczone gęsie nogi (w cydrze, z jabłkami, doprawione majerankiem i tymiankiem)



Nie będę oryginalna - gęsina na św. Marcina. Zgrabne hasło, chwytliwe, rymuje się, więc uległam, zwłaszcza, że się rymuje ;)

Potrzebne:
- 2 nogi gęsie
- 1,5 jabłka (u mnie duże złote renety)
- 2 małe cebule (u mnie czerwone)
- 3/4 szklanki cydru (u mnie wytrawny)
- 1 łyżeczka majeranku suszonego
- 1 łyżeczka tymianku suszonego
- sól 

Nogi natrzeć solą i włożyć do naczynia do zapiekania z przykrywką. Obok ułożyć obrane i pokrojone w ćwiartki jabłka i cebule. Posypać majerankiem i tymiankiem, dolać cydr. Wstawić do nagrzanego do 180 stopni piekarnika i piec - najpierw skórą do dołu, po godzinie obrócić nogi skórą do góry, a po kolejnej godzinie odkryć pokrywkę i piec ok 30 min do zrumienienia się skóry.

Po upieczeniu wyjąć nogi. Na dnie naczynia zostanie płyn - na wierzchu tłuszcz wytopiony z mięsa, pod nim odparowany cydr, rozpadnięte jabłka i cebule. Tłuszcz zlać do słoiczka i zachować. Przyda się np. do odsmażania nogi na drugi dzień (oczywiście, jeśli zostanie jakaś :) ). To, co zostanie na dnie naczynia przetrzeć przez gęste sito i w razie potrzeby odparować lub rozrzedzić (np. sokiem z jabłek). W ten sposób uzyskamy aromatyczny sos do mięsa.  


 





czwartek, 7 listopada 2013

zupa dyniowa nr 2 (z soczewicą i kapustą pak choi)



W tym roku po raz pierwszy doczekałam się dyni "hokkaido". Urosły z zebranych w ubiegłym roku ziarenek. O dziwo, pomimo tak dużej popularności dyni tej odmiany, trudno kupić jej nasiona. Łatwiej było o fioletową marchew niż o "hokkaido". Ale się udało. Niestety, z każdego krzaczka tylko po jednej sztuce, dlatego, wyhodowane egzemplarze traktuję z namaszczeniem i rozważnie używam ;)

Od jakiegoś czasu chodziła za mną zupa dyniowa z soczewicą. Myślałam o dodaniu do niej pomidorów, ale po przeglądzie lodówki padło na kapustę pak choi. Efekt końcowy mile mnie zaskoczył. 

Potrzebne:
- 1 mała dynia "hohhaido" (egzemplarz ok 800 gram)
- 2 średniej wielkości cebule
- 2 marchewki
- 1 pietruszka
- ok 1,5 -2 litrów wody (bulion warzywny nie jest konieczny, ponieważ zupa zawiera dostateczną ilość aromatycznych warzyw)
- 0,5 szklanki soczewicy
- 1 szklanka pokrojonej w paski kapusty pak choi (u mnie było to ok 10 sztuk młodych kapustek), można zastąpić szpinakiem
- 2 małe ząbki czosnku
- 1 listek laurowy
- olej do smażenia
- przyprawy do smaku: papryka słodka, chili w płatkach, pieprz, imbir suszony (szczypta), kmin rzymski, kolendra, gałka muszkatołowa, kurkuma
- sól
- pęczek natki kolendry lub pietruszki

Cebulę pokroić, posolić i zeszklić na oleju. Dodać pokrojoną w niedużą kostkę dynię, marchew i pietruszkę i podsmażyć. Zalać wodą (tak, aby zakryła w całości warzywa), dodać listek laurowy i gotować aż warzywa zmiękną, po czym zmiażdżyć je tłuczkiem do ziemniaków. Dodać soczewicę i gotować chwilę, aby zmiękła. Pod koniec gotowania dodać pak choi, posiekany czosnek i doprawić do smaku wymienionymi powyżej przyprawami. Na talerzu posypać natką pietruszki i/lub kolendry.





wtorek, 5 listopada 2013

ciasto marchewkowe - sposób na wykorzystanie pulpy marchewkowej z sokowirówki



Gdzieś, kiedyś czytałam, że można z powodzeniem wykorzystać pulpę marchewkową, gdy robi się sok marchewkowy w sokowirówce. Informację tę odnotowałam, ale nie zanotowałam jej. Gdy więc zaszła potrzeba, a jak wiadomo potrzeba jest matką wynalazków, postanowiłam metodą prób i błędów, znaleźć idealny przepis na ciasto z wykorzystaniem tych wartościowych "wiórów". Z tego poniższego jestem zadowolona, więc się dzielę.


Składniki:
- 2 jajka
- 2 szklanki marchewkowych wiórów
- 1 szklanka mąki orkiszowej (typ 750 lub 1050)
- 0,5 szklanki oleju (ja używam rzepakowego)
- 0,5 szklanki płynnego miodu lub syropu cukrowego o konsystencji miodu płynnego (syrop rozpuszczony w wodzie)
- 1/3 szklanki rodzynek
- 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
-  szczypta gałki muszkatołowej
- szczypta soli
- 1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
- 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
- 2 łyżki płatków owsianych do wysypania foremki

W jednym naczyniu łączymy składniki składniki sypkie, w drugim mokre. Mokre przesypujemy do sypkich i mieszamy do całkowitego ich połączenia. Dodajemy rodzynki. Ciasto przelewamy do keksownicy posmarowanej olejem i obsypanej płatkami owsianymi. Wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. Pieczemy około 45-50 minut do tzw. "suchego patyczka".











poniedziałek, 4 listopada 2013

ostatnie tchnienie jesieni, czyli sałatka ze szpinakiem, marchewką i pieczonym burakiem

Szpinak wczesno-wiosenny, zwany zimowym (bo zimuje w ziemi), dzięki sprzyjającej aurze pogodowej, urósł jesienią. Taka niespodzianka w momencie, gdy sezon ogródkowy uznałam dawno za zakończony. Co prawda swoją wielkością kwalifikuje się tylko do kategorii "baby spinach", ale wolałam wyciąć większe listki już teraz, bo nigdy nie wiadomo, której nocy przyjdzie mróz. Tak ciepła jesień powoduje, że nadal można cieszyć się gruntowymi warzywami. Dla sałaty pogoda jest wręcz idealna. Dzięki temu zajadam się chrupką zieleniną, póki ma jeszcze smak i nie świeci w ciemności od nawozów. Stąd dzisiejsza sałatka.




Sałatka (jedna porcja):
- kilka listków sałaty (u mnie masłowa)
- garść młodego ("baby") szpinaku
- 2 małe marchewki (u mnie fioletowe)
- kawałek pieczonego buraki (objętościowo zbliżony do marchewki)
- garść pestek dyni
- pieprz

Dressing:
- 4 łyżki oliwy z oliwek
- 2 łyżki octu balsamicznego
- pół łyżeczki miodu (a w wersji wegańskiej syropu z agawy)



Sałatę porwać na kawałki, marchewkę i buraka pociąć na cienkie wiórki strugaczka go warzyw, a pestki dyni podprażyć na suchej patelni. Sałatę, szpinak, marchew i buraka ułożyć warstwowo. Składniki dressingu wymieszać - najlepiej w małym słoiku i polać nim warzywa. Po wierzchu posypać pestkami dyni i świeżo zmielonym pieprzem.  


piątek, 1 listopada 2013

aromatyczne klopsy w podwójnie pomidorowym sosie

Jesień coraz bardziej zaawansowana, liście z drzew opadły, warzywnik opustoszał, dni coraz krótsze i chłodniejsze można więc uznać sezon spiżarniowy za otwarty. Nadszedł czas na konsumpcję pracowicie przygotowywanych od maja słoików. Dziś przepis z wykorzystaniem sosu pomidorowego, który zrobiłam, gdy pomidory były najsłodsze i najbardziej aromatyczne. 

Klopsy aromatyzowałam rozmarynem - wyjątkowo udanym egzemplarzem, który po sezonie ogródkowym, został przesadzony do doniczki i zimuje w domu. A sos dorobił się przymiotnika "podwójnie" ze względu na użycie sosu/pulpy pomidorowej i pomidorów suszonych marynowanych. Niby ten sam składnik - pan pomidor, ale proces obróbki i dodatki diametralnie zmieniają jego smak.



Klopsy:
- 500 gram szynki wieprzowej
- 300 gram łopatki wieprzowej
- 1,5 cebuli
- 4 ząbki czosnku
- 1 jajko
- 4 łyżki bułki tartej
- ok. 2 łyżeczek posiekanych świeżych igieł rozmarynu (lub 1 łyżeczka suszonych)
- pół strączka ostrej papryczki
- sól, pieprz

Cebulę poszatkować i sparzyć lub posolić i odstawić, aby zmiękła. Mięso dać do miski i wyrabiać około 15 minut, czyli wymasować, aby klopsy były miękkie. Do mięsa dodać jajko, bułkę tatrą, cebulę, przeciśnięty przez praskę czosnek oraz posiekane zioła i papryczkę. Doprawić i dokładnie wymieszać. Klopsy formować zamoczonymi w zimnej wodzie rękami i wrzucać do wrzącej wody. Gotować ok 10 minut. Po wyjęciu dodać do sosu.    

Sos pomidorowy:
- ok 0,5 litra domowej roboty sosu pomidorowego lub 0,5 litra passaty pomidorowej 
(mój sos był już wstępnie przyprawiony świeżymi ziołami - bazylią, oregano, majerankiem, czosnkiem, solą i cukrem, więc jeśli używa się passaty można ją doprawić wedle uznania)
- 2 cebule
- 2 łyżki posiekanych suszonych marynowanych (w oleju i ziołach) pomidorów
- olej do smażenia

Poszatkować cebulę i podsmażyć. Aby zmiękła można podlać ją wodą, w której gotują się klopsy i poddusić. Dodać sos pomidorowy lub passatę (wówczas dodatkowo doprawić). Dodać pokrojone w drobną kostkę suszone marynowane pomidory. Do delikatnie bulgoczącego sosu włożyć klopsy i gotować ok 20 minut, aby przeszły jego smakiem.  


Mając większą ilość klopsów w sosie pomidorowym, codziennie można robić inne danie. Świetnie pasują do makaronu. Po dodaniu startych warzyw można je podać do ryżu. Jeśli się zabieli sos śmietaną, powstanie stołówkowy obiad w parze z ziemniakami ;) A moją ulubioną wersja jest zapiekanka makaronowa, warstwowa - makaron, klopsiki z sosem, mozzarella. 

wtorek, 29 października 2013

gruzińska pasta z bakłażana (pchali)



 
Gruzińska kuchnia skradła moje serce (i żołądek). Od pierwszego wyjazdu do Gruzji trzy lata temu próbuję odtwarzać tamtejsze smaki w domu. Nie jest łatwo, zwłaszcza, że gruzińska kuchnia to połączenie naturalnych składników, świeżych i dojrzewających w słońcu warzyw, owoców, aromatycznych ziół i egzotycznych przypraw.
 
                   
 
Jedna z potraw, która od trzech lat jest jesiennym hitem w mojej kuchni, to pasta z bakłażana. Rekonstrukcja składników była w tym przypadku prosta, więc z końcowego efektu i podobieństwa do oryginału byłam zadowolona. Jednak po przeczytaniu książki "Tradycyjna kuchnia gruzińska" Jeleny Kiładze udało mi się to danie (okazało się, że nosi nazwę pchali) przenieść na kolejny poziom, a to za sprawą dwóch przypraw, które są podstawą gruzińskiej - uccho suneli (czyli kozieradka błękitna) oraz szafran imeretyjski. Podkręcają one smak bakłażana, dodając mu ostrości (ale nie pikantności), świetnie komponują się z orzechami i nadają potrawie ładny różowy kolor. Kozieradkę zwyczajną (stosowaną zamiennie z kozieradką błękitną) kupiłam w sklepie z ziołami, a szafran imeretyjski wyhodowałam w ogródku, bo są to suszone płatki popularnego w Polsce kwiatu - aksamitki, zwanej pieszczotliwie śmierdziuchem :) Kwiaty te najlepiej zbierać późną jesienią, po pierwszych chłodach. Wówczas z koloru pomarańczowego wybarwiają się na ciemniejszy, czerwono-brązowy. Ja swoje kwiatki suszyłam na suszarce elektrycznej razem z grzybami, przechowuję je w całości i miele tuż przed użyciem.    
 
 
Potrzebne:
- 2 średniej wielkości bakłażany
- 1 średniej wielkości czerwona cebula
- 1/2 papryczki ostrej (czerwonej lub zielonej)
- 1 ząbek czosnku (lub mniej)
- 3/4 szklanki orzechów włoskich
- pęczek pietruszki i/lub kolendry
- 1 łyżka białego lub czerwonego octu winnego
- przyprawy: sól do smaku; po pół łyżeczki (lub mniej) kozieradki błękitnej ew. zwyczajnej, kolendry, i uccho suneli
- opcjonalnie woda do rozrzedzenia (ja nie dodaję)
- do przybrania: pół granatu (opcjonalnie)


Bakłażana pokroić na plastry, posolić, odstawić na 15-20 minut, odsączyć i upiec do miękkości w piekarniku rozgrzanym do 170-180 stopni. Po wystudzeniu bakłażana zmiksować blenderem do czasu uzyskania niezbyt gładkiej konsystencji. Cebulę i papryczkę poszatkować. Czosnek (można sparzyć, aby pozbawić go ostrości) przecisnąć przez praskę. Orzechy włoskie utłuc w moździerzu, nie na gładką masę, lecz pozostawić w formie grudkowej. Podczas tłuczenia uwalnia się tłuszcz, co byłoby trudne do uzyskania w procesie miksowania, dlatego warto się potrudzić. Natkę pietruszki i/lub kolendry poszatkować. Wszystkie składniki połączyć, doprawić, dokładnie wymieszać i odstawić na około godzinę do przegryzienia się smaków. Podawać w temperaturze pokojowej (schłodzona pasta twardnieje) z dodatkiem pestek granatu.      





środa, 23 października 2013

zapiekanka z kaszy gryczanej, soczewicy i jarmużu

W końcu udało mi się kupić ten jarmuż ;) A sprzedawała go starsza pani, która wyhodowała go w swoim ogródku. Okazało się, że zanim Warszawa odkryła jarmuż, Jura Krakowsko-Częstochowska nie zdążyła jeszcze o nim zapomnieć. Warzywo to od lat pojawia się w tamtejszych ogródkowych rankingach popularności.



Początkowo zapiekanka ta miała być z maślakami, ale, jak już wspominałam w poprzednim poście, tych nie znalazłam. Pomysłu jednak nie zaniechałam. I wyszło coś ciekawego, choć trochę pracochłonnego. Równie dobrze w daniu tym można pominąć proces zapiekania pod serem i powstanie wówczas smaczne danie wegańskie.
Potrzebne:
- 1 średniej wielkości bakłażan
- 200 gram kaszy gryczanej
- 100 gram czerwonej soczewicy
- 2 średniej wielkości cebule
- 6-8 łodyg jarmużu
- 2 ząbki czosnku
- pół łyżeczki curry
- 1 listek laurowy
- 1/4 łyżeczki kminu rzymskiego
- 1/4 łyżeczki słodkiej papryki
- 1 kulka mozzarelli (lub inny ser do zapiekania)
- oliwa do smażenia
- sól, pieprz

Ugotować kaszę na sypko (u mnie zawsze sprawdza się przepis 2 miarki wody i 1 miarka kaszy/ryżu). Ugotować soczewicę w wodzie z dodatkiem listka laurowego i odcedzić. Cebule posiekać i podsmażyć do zezłocenia. Wymieszać kaszę, soczewicę i cebulę. Doprawić solą, pieprzem, curry, kminem i papryką. Bakłażana pokroić w poprzek w plastry, pozbawić goryczki (posolić, odczekać ok 20 minut, wytrzeć do sucha) i podsmażyć z dwóch stron. Powycinać twarde łodygi jarmużu, pozostałe części zblanszować, odcedzić i pokroić (jak szpinak). Rozgrzać na patelni oliwę podsmażyć jarmuż ok 5 minut, pod koniec dodając przeciśnięty przez praskę czosnek i sól. Mozzarellę pokroić w plastry.
W naczyniu żaroodpornym układać warstwami: plastry bakłażana, mieszankę kaszy i soczewicy, jarmuż i plastry mozzarelli. Piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni do momentu aż ser się roztopi.


wtorek, 22 października 2013

free-form rustic tart, czyli jabłka i czerwone borówki na kruchym orkiszowym




W weekend znów szwendaliśmy się po lesie. Była pełnia (tuż po pełni?), więc grzybów jak na lekarstwo. Zostały jedynie zapomniane przez świat i ludzi pojedyncze egzemplarze tak leciwe, że zostawiliśmy je w lesie, aby dokonały tam swego żywota. Pojawiły się zielonki, ale pozostały one dobrem luksusowym, zarezerwowanym dla miejscowych. My-żółtodzioby nie wiedzieliśmy, gdzie takowe znaleźć. Nagrodą pocieszenia były dla nas czerwone borówki z kolejnego, późno jesiennego kwitnienia. Do wekowania za mało, ale do ciasta w sam raz. Połączyłam je z ukochanymi Renetami od babci. Jabłka i czerwona borówki to duet idealny.
Spód:
- 100 gram zimnego masła
- 200 gram maki orkiszowej (u mnie sitkowa, typ 1400)
- 4 łyżki lodowatej wody
- 3-4 łyżki cukru (u mnie trzcinowy nierafinowany)
- pół łyżeczki cynamonu
- szczypta soli
 
Wypełnienie:
- 4 średniej wielkości twarde jabłka (u mnie niezawodne Szare i Złote Renety)
- garść (może być więcej) borówki brusznicy
- 1 łyżka soku z cytryny
- 1 łyżeczka cukru
Ciasto szybko zagnieść i rozwałkować. Nie może być zbyt rozgrzane, bo masło się roztopi i ciasto straci na chrupkości, ale nie może być też zbyt zimne, bo będzie się kruszyć podczas zawijania rogów (ja popełniłam ten błąd). Ciasto rozwałkować na cienki (ok 0,3 cm) placek. I tu są dwie szkoły - placek może być idealnie okrągły lub o nieregularnym kształcie, nawet z postrzępionymi brzegami. Dla zwolenników drugiej z opcji dobrym wytłumaczeniem mogą być słowa Nigela Slatera, który z rozbrajająca szczerością stwierdził o swoim nierównym galette - "przecież nie idzie na wystawę". Jestem podobnego zdania, stąd wygląd mojej tarty :)
Jabłka obrać, wyszypułkować, pokroić w grubą kostkę, polać cytryną, aby nie ściemniały, wrzucić na patelnię (można podlać łyżką wody, aby nie przywarły) i dusić bez przykrycia aż delikatnie zmiękną. Odsączone i przestudzone jabłka wysypać na środek rozwałkowanego ciasta, posypać po wierzchu cukrem i borówkami. Zawinąć brzegi ciasta. Wstawić do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni i piec ok 35 minut.

wtorek, 15 października 2013

niemiecka sałatka ziemniaczana (Kartoffelsalat)

Niemcy nie tylko dzielą się na "Ossi" lub "Wessi", ale też na tych, którzy preferują Kartoffelsalat z olejem/oliwą i na tych, którzy do tejże dodają majonez. Ja wolę drugą z opcji, ale tylko pod warunkiem, że sama ten majonez ukręcę.

Z Kartoffelsalat jest podobnie jak z polską sałatką jarzynową. Jest pewien stały zestaw elementów (ziemniaki, cebula i sos), a reszta składników zależy już od inwencji przyrządzającego i sposobu podania (np. na dnie talerza, do którego dolewa się zupę przypominającą rosół lub jako dodatek do dań na osobnym talerzu). Każda niemiecka rodzina ma swój własny sposób na tą sałatkę. Jadłam kilka wersji Kartoffelsalat i na tej podstawie opracowałam swój ulubiony przepis.




 Sałatka:
- 4 średniej wielkości ziemniaków (dobrze, aby były zbliżonej wielkości, aby jednakowo się ugotowały)
- 1 średniej wielkości cebula (u mnie fioletowa - jest słodsza, łagodniejsza i wprowadza fajny akcent kolorystyczny)
- 1 łyżka białego octu winnego
- pęczek koperku

Cebulę kroimy w cienkie piórka, wkładamy do docelowego naczynia, solimy, zalewamy octem i czekamy aż zmięknie i się zamarynuje. Ziemniaki gotujemy w mundurkach, obieramy i kroimy w grubą (może być niedbała) kostkę. Im pozostawimy większe kawałki ziemniaków, tym dłużej będą przechodzić smakiem sosu. 

Sos:
- 4 łyżeczki majonezu (u mnie był własnej roboty, ale o tym innym razem)
- 2 łyżeczki jogurtu naturalnego
- 6 kaparów
-pół łyżeczki musztardy
- sól, pieprz

Majonez, jogurt, musztardę mieszamy do połączenia się składników. Kapary drobno siekamy i dodajemy do sosu. Solimy i pieprzymy. Sos ma być trochę za słony, ponieważ docelowo ma on również dosolić ziemniaki.  

Sałatkę polewamy sosem, dodajemy posiekany koperek i mieszamy. Odstawiamy do lodówki na kilka godzin do czasu połączenia się smaków.


 

piątek, 11 października 2013

zupa krem z białych warzyw i smażone podgrzybki

Z grzybami jest jak z przysłowiowym króliczkiem - przyjemność sprawia gonienie go, a nie złapanie. Uwielbiam wyprawy do lasu w poszukiwaniu grzybów. Powolne chodzenie, zaglądanie pod każdy krzak, pochłanianie lasu każdym, wyostrzonym zmysłem. I ta radość, kiedy znajdzie się grzyba, lub przeoczoną przez innych grzybiarzy kolonię grzybów. W takich momentach uaktywniają się pierwotne instynkty. A potem przychodzi się do domu i coś z tymi zbiorami trzeba zrobić. Niechętnie zabieramy się czyszczenie grzybów. Większość trafia na suszarkę, ale nadal pozostają niezagospodarowane, dla których trzeba znaleźć zastosowanie. I tak, nieco z musu, powstaje kolejne grzybowe danie.

Zupę tę najpierw sobie wyobraziłam. Jasny krem z kawałkami grzybów na wierzchu pojawił się w głowie i natrętnie w niej trwał. Dlatego po kolejnym grzybobraniu szybko zabrałam się za jego realizację. Dobór warzyw podyktowany był uzyskaniem wyobrażonego koloru. Ale najważniejszy był smak, który mnie samą zaskoczył. 



 Potrzebne:
 - 1 średniej wielkości seler (+ nać)
- 1 por (biała i zielona część)
- 1 cebula
- 6-8 ziemniaków
- woda (ok. 2 litrów)
- kilka gałązek świeżego tymianku
- 1 liść laurowy
- pół ząbka czosnku
- szczypta gałki muszkatołowej
- olej do smażenia
- sól, pieprz
- do podania: kilka małych podgrzybków i/lub prawdziwków, natka pietruszki

Cebulę pokroić w pióra, białą część pora w plastry i wrzucić na rozgrzany olej. Posolić i smażyć do zeszklenia. Dodać pokrojonego w kostkę selera i smażyć chwilkę aż poczujemy orzechowy zapach selera. Dodać pokrojone w kostkę ziemniaki i zalać wodą, aby przykryła warzywa. Liście selera, zieloną część pora, tymianek i liść laurowy zwinąć w pęczek, obwiązać białą bawełnianą nitką (na kształt bouquet garni) i wrzucić do garnka z warzywami. Przykryć i gotować aż warzywa zmiękną. Po ugotowaniu wyjąć zawiniątko z zieleniną, przestudzić zupę, a następnie zmiksować ją i postawić na palnik do zagotowania. Jeśli będzie za gęsta, można ją rozrzedzić wrzątkiem. Doprawić czosnkiem, gałką muszkatołową, solą i pieprzem. 

Na patelni rozgrzać olej i wrzucić na niego pokrojone wzdłuż grzyby (w takim wydaniu ładniej wyglądają). Delikatnie posolić. Smażyć kilka minut do zrumienienia. Wyłożyć na wierzch każdej porcji zupy i posypać posiekaną natką pietruszki. 


 

czwartek, 10 października 2013

penne z wołowiną w czerwonym winie i pomidorach

Będąc młodą studentką (parafrazując klasyka), albo i jeszcze wcześniej, zakochałam się w pewnym przepisie na wołowinę. Prezentował go Robert Makłowicz w swoim programie kulinarnym, na wiele lat przed tym, jak gotowanie stało się modne i podnosiło oglądalność stacji telewizyjnych. Danie na wołowinę w pomidorach i winie prezentował on jako tradycyjną potrawę francuską. Wydawała się smaczna i mało skomplikowana, więc chętnie powtórzyłam ją w swojej kuchni. Powiew świata bardzo zasmakował rodzinie. Gdy kupiłam na Wrocławskim Bazarze Smakoszy słynną już w okolicy Wołowinę Sudecką przypomniałam sobie o tym dawnym przepisie. Nie wiem, czy po tych (dziesięciu?) latach udało mi się przywołać z pamięci właściwe składniki i ich proporcje, ale w wyborach utwierdzał mnie zapamiętany smak - słodko-winno-kwaśny. Próbowałam znaleźć w Internecie ten przepis - bez skutku. Nie mniej potrawa ta jest nieziemsko smaczna.




Składniki:
- 2-3 cebule
- ok. 500-600 gram wołowiny (u mnie rostbef )
- ok. 6 pomidorów świeżych lub 1,5 puszki pomidorów
- 1,5 szklanki wina czerwonego słodkiego*
- sól, pieprz
- do podania: makaron penne i duży pęczek zielonej pietruszki

* Ta potrawa ma wyraźny słodko-kwaśny posmak, nie tłumiony przez żadne zioła czy przyprawy, dlatego słodkie wino jest tu składnikiem kluczowym. Jeśli się jednak nie ma słodkiego wina, można użyć każdego innego wina czerwonego i odpowiednio dosłodzić. Ja użyłam półwytrawnego wina mołdawskiego i dodałam 2 łyżeczki cukru trzcinowego.

Cebulę pokroić w piórka, posilić, zeszklić na oleju i zdjąć z patelni. Mięso pokroić w paski (aż żal było kroić tak piękny kawałek mięsa) i podsmażyć - partiami, aby nie puściło za dużo soku, w którym mogło by się ugotować. Gdy mięso będzie obsmażone z dwóch stron dodać cebulę, rozdrobnione pomidory (bez skórki) i wino. Dusić bez przykrycia do momentu częściowego rozpadnięcia się cebuli i pomidorów oraz zredukowania płynu. Sos ma być gęsty. Pod koniec gotowania dodać sól (jeśli posolimy do smaku wcześniej, to po zredukowaniu sosu może się on okazać za słony), pieprz i dużo posiekanej natki pietruszki. Przed podaniem należy połączyć na patelni sos z makaronem i chwilę razem pogotować, aby makaron "napił się" sosu.

poniedziałek, 7 października 2013

makaron z szałwiową dynią i maślakami

Dyni i grzybów ciąg dalszy. Natura sama podpowiada, co mam na obiad ugotować, więc nie oponuję. Wsłuchuję się w rytm przyrody i chętnie przyjmuję jej dary. Dynia o tej porze roku jest najlepsza, a sezon na maślaki nadal trwa. Natomiast dla szałwii to już końcówka sezonu. Osłabiona przez ostatnie przymrozki rodzi dużo drobniejsze listki, ale nadal pełne aromatu. 

Dzisiejsze zdjęcie to trochę konieczność z powodu zachodu słońca, a trochę żart na temat, co prawda odległego jeszcze, ale wszechobecnego już w dekoracjach i ofercie sklepowej Halloween. A jak wiadomo, dynia jest jego niekwestionowanym symbolem ;)




Potrzebne:
- ulubiony makaron
- dynia (u mnie odmiana Muscat de Provence) i maślaki w stosunku 1:1 - użyłam około 1,5 szklanki (objętość po pokrojeniu) jednego i drugiego
- 1 duża czerwona cebula
- masło (najlepiej klarowane) i olej do smażenia
- 50 ml słodkiej śmietany
- 1 ząbek czosnku
- liście szałwi
- sól i pieprz

Podsmażyć pokrojoną w grubą kostkę cebulę. Gdy zmięknie dodać pokrojone w duże kawałki obrane maślaki, posolić i dusić do miękkości. Na drugiej patelni rozgrzać masło klarowane (lub masło pół na pół z olejem, żeby się nie spaliło) i podsmażyć na nim listki szałwii - około 1 minuty, przy czym należy uważać, żeby się nie spaliły. Gotowe listki wyjąć i odłożyć na ręcznik kuchenny, aby wchłonął nadmiar tłuszczu. Na patelnię z tłuszczem po smażeniu szałwii wrzucić pokrojoną w słupki dynię i obsmażyć. Dynię dodać do maślaków u dusić aż dynia zmięknie, ale się nie rozpadnie. W razie potrzeby podlać odrobiną wody, aby potrawa się nie przypaliła. Pod koniec duszenia dodać zgnieciony w prasce ząbek czosnku i słodką śmietanę. Dodać sól i pieprz do smaku. Podawać na makaronie, a na wierzchu ułożyć smażone listki szałwii.

niedziela, 6 października 2013

fasolówka ze świeżego "jaśka"

Jura Krakowsko-Częstochowska to zielone zaplecze przemysłowego Górnego Śląska i Zagłębia. W tamtejszych  zagubionych w lasach i wśród łąk miejscowościach znajduje się wiele domów weekendowych. W większości przypadków nie są to na szczęście "wypasione" wille z nowobogackimi (czyt. tandetnymi) akcentami, lecz skromne, urocze "letniska". Jeden z takich domków i jego pomysłowy płot zainspirowały mnie do zrobienia dzisiejszej zupy :) A historia ta zaczęła się następująco. Idąc do lasu mijałam dom ogrodzony niezbyt ładną, ale tanią i solidną siatką drucianą, którą właściciele ozdobili w sposób równie uroczy co praktyczny. Ów parkan został bowiem wykorzystany jako podpora dla fasoli wielokwiatowej (jedną z jej odmian jest popularny Piękny Jaś). Spod zielonych pnączy, udekorowanych czerwonymi kwiatami i apetycznymi strąkami dojrzałej fasoli nie było widać drucianej siatki. Patrząc na ten uroczy widok nabrałam ochoty na zupę ze świeżej fasoli, a pomysł wykorzystania tej rośliny jako pnącza okrywowego postanowiłam zastosować w przyszłym roku w swoim ogrodzie.  





Potrzebne:
- siatka świeżej fasoli białej zwanej popularnie Jaś
- 2,5 litra wody
- kawałek kości wieprzowej*
- kawałek boczku wędzonego
- 3 marchewki
- 1 pietruszka
- 1/4 selera korzeniowego
- 3 cebule
- 3 łyżki passaty pomidorowej (opcjonalnie)
- 1-2 liści laurowych
- 4 kulki ziela angielskiego
- zielenina (u mnie liście selera, zielona i biała część pora, natka pietruszki)
- 0,5 łyżeczki nasiona kopru
- 1/2 zielonej papryczki chili
- 1/3 łyżeczki czerwonej papryki
- 2 łyżki białego octu winnego lub jabłkowego
- sól i pieprz do smaku

Celowo nie dodałam majeranku, który jest stałym elementem fasolówki, ale wolę go do zimowej wersji tej zupy z suszonej fasoli. Do świeżej wolę dodać orzeźwiające dodatki w postaci świeżej papryczki chili, zieleniny i nasion kopru.

* Bulion na kości jest smaczniejszy, bardziej aromatyczny i mniej tłusty niż bulion gotowany na samym mięsie. 

Kość gotuję na małym ogniu ok 30 minut zbierając powstałe na powierzchni "szumy" (w tym celu świetnie sprawdza się małe, gęste sitko). Jak bulion się wyklaruje dodaję ziele angielskie, liść laurowy oraz część liści selera i pora. Po ok 15 minutach dodaję fasolę i pokrojone w kostkę warzywa, gotuję do miękkości. Na patelni podsmażam pokrojony w drobną kostkę boczek. Jak wytopi się dostateczna ilość tłuszczu dodaję pokrojoną w kostkę cebulę, smażę do momentu zeszklenia i dodaję do zupy. Pod koniec gotowania zupy dodaję papryczkę, przyprawy, ocet, passatę i posiekaną pozostałą część zieleniny.


piątek, 4 października 2013

smażona wątróbka + sos z owoców po nalewce

Wczoraj były sosy z owoców po nalewkach, a dziś pierwszy z pomysłów, do czego można je użyć. Bardzo lubię owocowe dodatki do dań wytrawnych, jak i połączenia smaków przeciwstawnych. Stąd połączenie gorzkiej wątróbki ze słodkim, owocowym sosem.



Potrzebne
- ok 400 gram wątróbki (u mnie była indycza)
- ok 1 szklanki mleka
- 1 łyżka smalcu
- 2 łyżki oleju
- 2 łyżki mąki
- 3 większe cebule
- 1 łyżeczka cukru
- 1 łyżka octu balsamicznego
- sól
Wątróbkę myjemy, oczyszczamy z błonek, zalewamy mlekiem i pozostawiamy na kilka godzin. Mleko odlewamy, wątróbkę suszymy, kroimy na mniejsze kawałki, obtaczamy w mące i smażymy na smalcu około 10 minut. Wątróbka nie powinna być surowa, ale nie można jej przesmażyć, bo twardnieje. Warto w trakcie smażenia sprawdzać, czy już jest gotowa. Po upieczeniu wątróbkę solimy. Na drugiej patelni rozgrzewamy oliwę i wrzucamy pokrojoną w piórka cebulę. Solimy ją, dodajemy cukier, ocet i smażymy do miękkości (15-20 minut) i lekkiego skarmelizowania.
Do wątróbki z cebulą podajemy sosy. Można je podgrzać lub podać na zimno.   

czwartek, 3 października 2013

o tym, co można zrobić z owocami po nalewce

Nalewka wyszła wyśmienita, ale, co zrobić z pozostałymi po niej owocami? Nie odciskam ich, aby nalewka była klarowna, więc po odcieknięciu pozostaje w nich nadal sporo soku, a więc i smaku. Wyrzucić szkoda, trzeba więc znaleźć im zastosowanie. Kiedyś robiłam nalewki tylko wiśniowe, wiec nie było problemu z wiśniami ze spirytusu :) Gorzej jednak z "wytłoczynami" z nalewek malinowych czy porzeczkowych. Znalazłam więc sposób i na nie. Robię gęste, aromatyczne sosy z alkoholowym posmakiem, które są doskonałym dodatkiem do mięs ale również i deserów. Dziś przepisy na sosy, a w kolejnych dniach na dania z ich użyciem.




Sos z białej porzeczki:
- litrowy słój owoców
- sok z 1 cytryny
- ok. 0,5 kg kwaśnych jabłek
- cukier do smaku

Sos z malin:
- litrowy słój malin (u mnie miał on pojemność 3 litrów, ale podaję składniki na 1/3 tej ilości owoców)
- sok (i skórka opcjonalnie) z 1 pomarańczy
- sok z 0,5 cytryny
- łyżeczka cynamonu, szczypta kardamonu (lub łyżeczka przyprawy do szarlotki, ta do piernika może być za ostra)
- cukier do smaku

W obu przypadkach postępujemy podobnie. Owoce należy dać do płaskiego naczynia o szerokim dnie. Zalać sokiem z cytrusów i gotować na małym ogniu aż alkohol odparuje. W trakcie odparowywania dodać obrane i pokrojone w drobną kostkę jabłka (do sosu z białej porzeczki) i gotować aż do rozpadnięcia. Gdy alkohol nie będzie już mocno wyczuwalny, owoce należy przetrzeć przez gęste sitko. Uzyskaną w ten sposób pulpę ponownie zagotować i doprawić. Podawać na ciepło lub zimno.




środa, 2 października 2013

marynowane maślaki + rydze

Grzybobranie to u nas sport rodzinny, więc uprawiam je, od kiedy pamiętam. W moich rodzinnych stronach lasy są raczej podmokłe z kwaśnymi glebami, dlatego dużym zaskoczeniem było dla mnie grzybobranie w lasach Jury Krakowsko-Częstochowskiej, gdzie spędziłam zeszły tydzień. Właściwości tamtejszych gleb (piaszczystych, wapiennych) sprawiają, że leśna flora jest zupełnie różna od tej, jaką znam. Pierwszym zaskoczeniem był brak podgrzybków! Musiałam również szybko nauczyć się odróżniania nieznanego mi dotąd mleczaja rydza od trującego mleczaja wełniaka. Przy okazji grzybobrania natknęłam się na inne niedostępne w mojej okolicy leśne dary - borówki brusznice (z drugiego, słabszego owocowania) oraz jagody dziko rosnącego jałowca. Z takimi zbiorami zima mi nie straszna ;)

Marynowane maślaki z rydzami. Zestawienie może ryzykowne, ale postanowiłam wprowadzić smakowe i wzrokowe urozmaicenie do słoików z marynatą. Jeden słoik roztrzaskałam, więc była okazja do wypróbowania i już teraz mogę stwierdzić, że eksperyment się powiódł :)

Zdjęcie kiepskie (z telefonu), bo karta pamięci z aparatu została u teściów...

Składniki
- mieszanka grzybów młodych (u mnie maślaki i rydze)
- zalewa octowa w stężeniu wody i octu 1:3 (np. jedna szklanka octu na 3 szklanki wody, jeśli ktoś woli delikatniejszy smak octu można zmienić proporcję na 1:4), łyżeczka soli i cukru (na każdą szklankę octu)
- do każdego litrowego słoika: pół marchewki, trzy krążki cebuli, 3 ziela angielskie, 1-2 listków laurowych, 4 kulki pieprzu (użyłam kolorowego), płaska łyżeczka suszonego rozmarynu lub gałązka świeżego.

Grzyby oczyścić (maślaki dodatkowo obrać), umyć, większe przekroić, małe pozostawić w całości i obgotować (ok 10 minut) w osolonej wodzie. Odcedzić i przelać zimną wodą. Na dno słoika dać pokrojoną w plastry marchew, cebulę i przyprawy, uzupełnić do ok 4/5 wysokości słoika grzybami. Składniki marynaty doprowadzić do wrzenia i odstawić, aby trochę przestygła. Ciepłą marynatę wlać do słoików. Słoiki pasteryzować ok 15 minut i pozostawić pod ścierką do wystygnięcia.





środa, 25 września 2013

dynia na surowo ze szpinakiem

Weszłam na kolejny poziom dyniowego wtajemniczenia. Hitem jesieni 2012 była Uchiki Kuri zwana potocznie Hokkaido, tej jesieni natomiast króluje nowe odkrycie - dynia Muscat de Provence. Pomimo że w domu czekały dynie z własnej uprawy, nie mogłam się oprzeć temu zielono-pomarańczowemu cudu, gdy mijałam stragan warzywny. Jeszcze w drodze do domu zaczęłam podgryzać ten apetycznie wyglądający miąższ - suchy, zwarty w kolorze intensywnej pomarańczy. Zadziwił mnie melonowym posmakiem. Wówczas pomyślałam o przygotowaniu dyniowych wstążek na surowo. Okazało się, że intuicja mnie nie zawiodła. Szukając pełnej nazwy tej odmiany przeczytałam, że nadaje się do spożywania na surowo :) W lodówce czekał baby szpinak, więc postanowiłam połączyć jego zieleń z pomarańczem dyni. Nie od dziś wiadomo przecież, że jemu oczami. Do tego rewelacyjne pestki dyni bezłupinowej, cytrynowa nuta i przekąska gotowa.
Składniki:
- kawałek dynie Muscat de Provence
- garść szpinaku (u mnie były młode listki typu baby szpinak)
- dwa plastry sera feta (opcjonalnie)
- garść pestek dyni (u mnie dyni bezłupinowej)*
- dressing: sok z pomarańczy, oliwa z oliwek, łyżeczka octu balsamicznego, pół ząbka czosnku (można go sparzyć, jeśli komuś przeszkadza smak czosnku), pół zielonej papryczki chili, sól, pieprz 

Dynię obieramy ze skórki i obieraczką do warzyw strugamy wstążki. Szpinak blanszujemy w osolonej wodzie (można podać też surowy). Czosnek przeciskamy przez praskę, a papryczkę kroimy w drobną kostkę. Składniki dressingu mieszamy, najlepiej w małym słoiku, do połączenia się płynnych części. Pestki dyni podprażamy na suchej patelni. Na talerzy układamy szpinak, na niego wstążki dyni i polewamy dressingiem. Można odczekać chwilę aż warzywa przejdą smakiem dressingu. Przed podaniem dokładamy kawałki fety i całość posypujemy pestkami dyni.

 

* Pestki dyni bezłupinowej są ciekawą alternatywą dla pestek dyni olbrzymiej. Nie maja one twardej łuski nasiennej, dzięki czemu można jej jeść bez obierania. Mają bardziej intensywny i aromatyczny smak, a także ciemniejszy zielony kolor niż tradycyjne pestki. Na szczęście nie są trudno dostępne -  można je kupić w sklepie (widziałam je w Rossmannie i Almie). Jeśli ktoś ma możliwość uprawy dyni, to nasiona tej odmiany są dostępne w sklepach nasienniczych. Miałam je w zeszłym roku w swoim ogrodzie i podobnie jak w przypadku innych odmian dyni, tak i ta jest w uprawie bezproblemowa.  

czwartek, 19 września 2013

barszcz z fasolką szparagową i zieleniną, czyli ostatnie tchnienie lata

Miałam ochotę na barszcz. A że moje gotowanie w dużej mierze uzależnione jest od tego, co aktualnie dojrzewa w ogródku, więc zanim weszłam do kuchni, przeszłam się między grządkami. Zobaczyłam ostatnią w tym roku fasolkę szparagową, pięknie kwitnący czosnek bulwiasty, kwiaty kopru i młode koperki, które zasiały się same z niepozbieranych dojrzałych baldachimów. Padło więc na barszcz w letnim wydaniu - słodki od świeżych warzyw, z dużą ilością zieleniny bez zabielania.




Składniki:
- kość wieprzowa lub masło (tłuszcz jest nośnikiem smaku, więc musi być jakiś)
- woda (zależna od wielkości garnka, u mnie było ok 2 litrów)
- 2 buraki podłużne
- 4 ziemniaki
- 2 garści fasolki szparagowej
- 4 marchewki
- 2 pietruszki
- 1 cebula
- pół korzenia selera
- 3 liście laurowe (jeśli są suszone można dać mniej)
- 4 kulki ziela angielskiego
- 1 baldachim (kwiat) kopru (można pominąć lub dodać nasiona kopru)
- pół pora - części białej i zielonej
- 3 ząbki czosnku 
- 3 łyżki octu czerwonego
- dowolna zielenina, u mnie było: 3 listki szałwii, młode listki buraków, natka selera, koperek, natka pietruszki, kwiaty czosnku bulwiastego*
- sól, pieprz














Wykonanie:
Ugotować kostkę na wolnym ogniu i zebrać powstałe "szumy". Lub rozpuścić masło w wodzie. Następnie dodać liść laurowy, ziele angielskie i pokrojone w kostkę warzywa w kolejności uzależnionej od czasu ich gotowania: buraki (i ocet), marchew, pietruszkę, selera, fasolkę ziemniaki, pora. Pod koniec gotowania dodać poszatkowaną zieleninę i pokrojony w drobną kostkę czosnek. Można zachować trochę zieleniny do udekorowania talerza.




* Warto zasadzić czosnek bulwiasty (Allium tuberosum) w ogrodzie. Jest on rośliną wieloletnią, wypuszcza liście/pędy wczesną wiosną, które smakują jak połączenie szczypiorku z czosnkiem. Pod koniec lata pięknie kwitnie, a jadalne kwiaty mają delikatnie czosnkowy smak.  



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...