piątek, 30 sierpnia 2013

na zdrowie, czyli zmagania z aronią



Aronia, choć jest owocem bardzo zdrowym i łatwym w uprawie, niestety nie jest wdzięcznym materiałem dla chcących ją zamknąć w słoiku. Najłatwiej poddaje się obróbce w formie kompotu, zwłaszcza w towarzystwie jabłek (jak tutaj). Jednak sok i dżem to już wyzwanie! Jeśli o mnie chodzi, podejmuję je.
 
Jednym z problemów jest swoista goryczka, jaka uwalnia się z aronii podczas jej obróbki termicznej. Mnie ona jednak nie przeszkadza – biorę owoc z całym jego inwentarzem. Jednak, jeśli ktoś chce się jej pozbyć, to są na to dwa sposoby: mrożenie lub sparzanie. Pierwszą z nich sprawdziłam podczas mrożenia aronii na zimę i wiem, że działa. Drugi ze sposobów wypraktykowała ze skutkiem pozytywnym sąsiadka mojej babci.

Aronia ma mało soku (im suchsze lato lub teren, na którym rośne, tym ma go jeszcze mniej) i niezbyt chętnie go wydziela podczas obróbki termicznej. Sok zamknięty jest w twardej skórce i zwartym miąższu. Z około 8 kilogramów owoców, zasypanych niemal kilogramem cukru, uzyskałam podczas gotowania na parze w tradycyjnym sokowniku zaledwie 4 litry soku/syropu. Zlewałam niemal wrzący sok wprost do słoików. Ta metoda ma jednak pewną wadę. Otóż, im dłużej owoce poddawane są obróbce termicznej, tym więcej goryczki uwalniają. Dlatego zawartość kolejnych słoiczków różni się nieznacznie smakiem. Mnie to nie przeszkadza, ale można tego uniknąć zlewając sok do jednego, dużego naczynia, a następnie zmieszany przelać do słoików. Wówczas należałoby sok zagotować lub zapasteryzować w słoikach. 




Sok aroniowy
Aronię wsypujemy do sokownika, dodajemy cukier według uznania (u mnie było 1 kilogram cukru na około 8 kilo owoców) i sok z cytryny (u mnie był to sok z dwóch cytryn). Aronię i cukier dosypywałam partiami. Postępujemy zgodnie ze wskazówkami producenta sokownika. 

Zrobienie dżemu z aronii było jeszcze bardziej kłopotliwe niż zrobienie soku. Kiedyś pan z plantacji aronii zdradził mi swój sposób na zamianę tych owoców w dżem. Idąc za jego wskazówkami, zamroziłam uprzednio czarną porzeczkę (o czym tutaj), poczekałam aż dojrzeje aronia i połączyłam je w jednym garnku. Na każde 400 gram mrożonych porzeczek dałam 600 gram aronii, dosładzając je 250 gramami cukru.

Dżem aroniowo-porzeczkowy
Zamrożoną porzeczkę zasypałam cukrem i postawiłam w garnku z szerokim, grubym dnem na mały ogień. Czekałam aż cukier się rozpuści a porzeczki rozmrożą po czym dodałam aronię. Całość doprowadziłam do wrzenia i po ok. 15 minutach wyłączyłam. Po całkowitym wystygnięciu ponownie smażyłam na małym ogniu. Czekałam aż aronia się rozpadnie. Tak się jednak nie stało, nawet po 3 godzinach smażenia, więc wyłączyłam, poczekałam aż ostygnie i ponownie smażyłam ok. 3 godzin. Porzeczka zaczęła zamieniać się w marmoladę, a aronia nadal pozostała w swojej pierwotnej, kulistej formie. Po kolejnym ostudzeniu, podgrzaniu, smażeniu poddałam się i zamknęłam tę nie perfekcyjną miksturę do słoików. Wniosek: wytrawny smak, doskonale komponuje się z serami i rekompensuje niedoskonałą konsystencję. Jak jej zaradzić? Może porzeczkę i aronię należy smażyć oddzielnie? Pierwszej z nich pozwolić zamienić się w konfiturę a drugą, po krótkiej obróbce termicznej (żeby nie straciła zbyt dużo swoich cennych właściwości), przetrzeć przez sito i dodać do porzeczki w ostatniej fazie smażenia, tuż przed przełożeniem do słoików? Wypróbuję w przyszłym roku.      

czwartek, 29 sierpnia 2013

aglio, olio & spółka

Szybki i aromatyczny makaron. Do przygotowania w 15 min.




Do klasycznej włoskiej trójcy: oliwy, czosnku i ostrej papryczki zawsze dodaję natkę pietruszki. Doskonale komponuje się z pozostałymi składnika i wydaje się być wręcz zaginionym bratem owych trojaczków. Oprócz niej dodałam (w ramach eksperymentu, na szczęście udanego) kwiaty czosnku bulwiastego, które obecnie zdobią warzywnik w jego późno letniej, schyłkowej fazie. Dodanie ich do makaronu okazało się strzałem w dziesiątkę!

Składniki na jedną porcję:
- 2 garści dowolnego makaronu
- mała papryczka średnio ostra bądź pół ostrej (u mnie jedna mała zielona chili)
- ząbek czosnku
- spora garść natki pietruszki
- 3-4 łyżek oliwy z oliwek
- 5 baldachimów kwiatów czosnku bulwiastego
- sól, pieprz



Makaron ugotować w osolonej wodzie, odcedzić. Na patelni (wersja dla leniwych lub ekologicznych - w garnku po gotowaniu makaronu) rozgrzać oliwę i wrzucić posiekany niedbale czosnek, papryczkę oraz kwiaty z trzech baldachimów. Podsmażać ok 2 minut. Następnie dodać makaron i pietruszkę, wymieszać i trzymać na palniku ok 1 minuty. Na talerzu oprószyć świeżo zmielonym pieprzem i posypać kwiatami z pozostałych dwóch baldachimów. 

środa, 28 sierpnia 2013

co zrobić z 15 kilogramami brzoskwiń, czyli maraton z przetworami



Pojechałam do sąsiedniej wioski - sadowniczego zagłębia - po bluszcz na wianki (to już zupełnie inna historia). Zbieram się już do domu, gdy pada hasło: "Pani H. sprzedaje brzoskwinie po złotówce za kilogram". Trzy dni do mojego Big Day, huk roboty, ale te soczyste i słodkie owoce stanowiły nie lada pokusę. Poprosiłam więc od trzy kilogramy, które w rozmowie telefonicznej urosły do pięciu. Gdy przyjechałam na miejsce okazało się, że pani H. dopiero idzie zrywać owoce, więc przyłączyłam się do niej. Okazało się, że brzoskwinie są już niemal przejrzałe. Podczas zrywania bardzo łatwo było je uszkodzić - tak były miękkie. Widok oblepionych brzoskwiniami drzew, sok cieknący po palcach, gdy za mocno chwytałam owoce i ich słodycz sprawiły, że sad opuściłam nie z 5, ale z 15 kilogramami brzoskwiń, czyli pełną skrzynką. Malowniczy to był widok, ale tykający zegar i mocno ograniczony czas nie pozwolił nawet na chwilę zwłoki zwaną "chwilą dla reportera". Zaraz po dotarciu na miejsce zaczęłam przetwarzanie.

Brzoskwinie były tak dojrzałe, że obierałam je bez sparzania. W sumie owoców starczyło na 4 rodzaje dżemów, ciasto jogurtowe, koktajl oraz dodatek do naleśników na mleku kokosowym.

Uczestnicy dżem session:

Dżem brzoskwiniowy, klasyczny 

- 1 kilogram brzoskwiń*
- 250 gram cukru
- sok z 1 małej cytryny**
 
Dżem brzoskwiniowy z czarną porzeczką

- 1 kilogram brzoskwiń*
- 200 gram mrożonych czarnych porzeczek
- 300 gram cukru
- sok z 1/2 małej cytryny

Dżem brzoskwiniowy z imbirem i skórką cytrynową

- 1 kilogram brzoskwiń*
-  250 gram cukru
- sok i skórka otarta z 1 małej cytryny**
- starty kawałek imbiru wielkości kciuka 

Dżem brzoskwiniowy z melisą i trawą cytrynową

- 1 kilogram brzoskwiń*
- 250 gram cukru
 - sok z 1 małej cytryny**
- pęczek świeżej melisy i świeżych źdźbeł trawy cytrynowej 

* proporcje podaję na 1 kilogram owoców po obraniu i wypestkowaniu
** tak duża ilość soku z cytryny wynikała z faktu, iż owoce były tak bardzo dojrzałe. O zależności dojrzałości owoców i szybkości tężenia dżemów pisała Mistrzyni Przetworów Bea.






To dżem session było cyklem eksperymentów ze smakiem i konsystencją. Pierwszy z dżemów wykonałam z pokrojonych kawałków brzoskwiń, których cząstki pozostały wyczuwalne w końcowym produkcie. Do kolejnych dwóch dżemów użyłam owoców zmiksowanych, przez co po odparowaniu uzyskałam konsystencję gęstego musu. Natomiast do ostatniego z dżemów użyłam brzoskwiń niedbale zgniecionych tłuczkiem do ziemniaków. Efekt był podobny jak w przypadku owoców krojonych, z tym że uzyskałam go przy znacznie mniejszym nakładzie pracy.
Wykonanie:
Pokrojone/ zmiksowane/zgniecione owoce zasypałam cukrem, dodałam sok z cytryny (i pozostałe dodatki: skórkę z cytryny, pęczek melisy i trawy cytrynowej, imbir - w zależności od dżemu), zagotowałam. Po kilku minutach wrzenia wyłączyłam i pozostawiłam do całkowitego ostygnięcia. Następnie gotowałam aż do uzyskania oczekiwanej konsystencji. Gdy nie byłam pewna, czy dżem jest już dostatecznie gęsty, przerywałam proces podgrzewania i pozostawiałam ponownie do całkowitego wystygnięcia. Gdy dżem był gotowy, wrzący przełożyłam do wyparzonych słoików i odstawiłam do wystygnięcia. Dla pewności można dżem zapasteryzować.

czwartek, 22 sierpnia 2013

guacamole

Prawdziwe meksykańskie potrawy miałam okazję poznać w Nowym Jorku. W tym mieście-tyglu spotykają się niemal wszystkie kultury świata i zaznaczają swoją obecność między innymi poprzez tradycje kulinarne. I bardzo dobrze, bo typowo amerykańskie restauracje/knajpy/bary/budki serwują jedzenie mdłe, pozbawione smaku i aromatu. Nawet pizza czy tacos w wersji amerykańskiej swoje pierwowzory przypominają jedynie z wyglądu, bo smakiem odbiegają od nich o lata świetlne. Dlatego chętniej stołowałam się w miejscach, które wybierały lokalne społeczności imigrantów, z  oryginalną kuchnią narodową. W ten sposób skosztowałam rewelacyjnych potraw meksykańskich i wbrew pozorom nie były to tylko najbardziej znane buritos czy tacos. Co niedzielę, po popołudniowej mszy w języku hiszpańskim, na chodniku przez kościołem our Lady of Lurdes swoje stoisko rozkładała rodzina meksykańska i rozpoczynała kulinarne czary. Do wyboru były z reguły dwa dania, do tego zestaw warzyw i dipów oraz kilka napoi, min. słodki jak ulepek kompot z mango. Nigdy nie udało mi się w 100% odtworzyć poznanych tam smaków, ale chętnie przywołuję wspomnienia nad miseczką guacamole.




Składniki:
- jedno dojrzałe awokado
- pół czerwonej cebuli
- 3-4 łyżeczki soku z limonki
- 3,4 średniego, wyfiletowanego pomidora
- 0,5 ostrej papryczki (może być chili, serrano itp.)
- 0,5 małego ząbka czosnku
- natka kolendry (nie udało mi się kupić, a moja dawno przekwitła, więc tym razem zastąpiłam ją natką pietruszki)
- sól morska (do smaku) 

Awokado wyjmuję ze skórki łyżeczką, niezbyt dokładnie zgniatam widelcem i polewam sokiem z limonki, aby nie zczarniało. Pomidora obieram ze skórki i pozbawiam pestek, po czym kroję w drobną kostkę. Cebulę i papryczkę (bez pestek) również kroję w drobną kostkę. Pokrojone warzywa dodaję do awokado, przeciskam czosnek przez praskę. Do tego dodaję poszatkowaną natkę. Całość solę, mieszam i odstawiam (co najmniej na godzinę) do lodówki, aby smaki się "przegryzły".
 Podaję do dań meksykańskich lub jako pastę do pieczywa. 



poniedziałek, 19 sierpnia 2013

owoce pod razowym kruchym ciastem



Ten deser to niestandardowe crumble, gdzie zamiast klasycznej kruszonki pojawiło się ciasto kruche. Znów jednak nie standardowe, bo w wersji bardziej zdrowej czyli z mąką pszenną razową.

Do tego deseru można użyć niemal każdych owoców. Na zdjęciu borówki amerykańskie i jeżyny leśne, ale przed pieczeniem dokroiłam jeszcze jedną brzoskwinię (w tym roku jest ich zatrzęsienie na Dolnym Śląsku i ze względu na pogodę są wyjątkowo słodkie).

Kruche ciasto:
- 80 gram mąki pszennej razowej
- 40 gram masła
- 2 płaskie łyżki cukru + 1 łyżeczka (u mnie trzcinowy nierafinowany) *
- 1,2 szczypty soli
- 1 małe jajko

* Ilość cukru dodanego do ciasta może być mniejsza lub większa, w zależności od stopnia słodkości owoców i upodobań własnych.
Wsypać owoce do naczynia żaroodpornego. Składniki na ciasto kruche zmieszać i szybko zagnieść. Ciasto włożyć na 30-45 minut do zamrażarki. Gdy się schłodzi porwać na "strzępy" i ułożyć je na owocach. (Gdyby jednak ktoś zapomniał o cieście i wyjął je zbyt późno, gdy jego konsystencja nie pozwoliłaby na rwanie, wówczas można ciasto zetrzeć na tarce.) Całość posypać łyżeczka cukru (opcjonalnie) i wstawić do nagrzanego do 170 stopni piekarnika. Piec ok 30-35 minut.



sobota, 17 sierpnia 2013

mięso w letniej marynacie i pieczone marchewki

Na obiad była dziś łopatka wieprzowa. Po składniki marynaty do mięsa poszłam do ogrodu. Tu skubnęłam listek, tam dwa, nie pogardziłam też kwiatkami. Efekt tego był baaardzo aromatyczny.

Do marynaty:
- kilka gałązek tymianku
- kilka gałązek oregano
- kilka młodych listków szałwii
- 5 młodych igieł rozmarynu
- łyżeczka ziaren kopru włoskiego
- 10 kwiatków lawendy
- 3 ząbki czosnku
- łyżeczka soli 
- szczypta pieprzu
- 3 łyżki oleju rzepakowego

Nasiona kopru utłukłam w moździerzu. Dodałam zioła (listki oderwałam od gałązek), czosnek pokrojony w grube plastry, zasypałam solą i pieprzem, zalałam olejem i utłukłam do momentu zmiażdżenia składników. Tak przygotowaną mieszanką posmarowałam mięso i wstawiłam do lodówki. Po kilkunastu godzinach marynowania wyciągnęłam mięso 30 min przed planowanym pieczeniem, aby nie przeżyło w piekarniku szoku termicznego. Piekłam je pod przykryciem ok 1,5 godziny*, początkowo w 200 stopniach, po 30 min zmniejszyłam do 180 stopni. Na ostatnie 20 min pieczenia zdjęłam pokrywę z naczynia. Przed krojeniem zostawiłam mięso ok 15 min, aby odpoczęło.



Równocześnie z mięsem piekłam marchewki. Wyszorowane, nieobrane pokroiłam wzdłuż na połówki i włożyłam do naczynia żaroodpornego. Posypałam je szczyptą soli, płaską łyżeczką cukru, na wierzch położyłam kilka gałązek tymianku cytrynowego, polałam 3 łyżkami oleju (można użyć oliwy) i 2 łyżkami wody. Piekłam ok 45 min.




* Długość pieczenia zależy od bardzo wielu czynników. Przede wszystkim od wagi mięsa (u mnie był to niewielki kawałek łopatki, ok. 0,6 kg wagi), jakości, od wielkości piekarnika, rodzaju (na gaz, elektryczny), mocy prądu/kaloryczności gazu itp. Dlatego czas pieczenia zawsze podaję orientacyjnie. 



czwartek, 15 sierpnia 2013

borówka brusznica

Zamykania w słoikach ciąg dalszy. "The winter is comming" - jak powiadają w pewnym serialu ;)
Tym razem zajęłam się borówką brusznicą, nazywaną także borówką czerwoną. Robię z niej dżemem, niezbyt słodki, który idealnie komponuje się z najróżniejszymi serami - od białych, przez kozie, dojrzałe pleśniowe po żółte.

Proporcje:

- 1 kg owoców
- 300-400 gram cukru
- sok z połowy cytryny
- 1 twarde jabłko lub twarda gruszka (opcjonalnie, tym razem pominęłam)

Przygotowanie: 

Owoce umyć i przebrać z listków i innych leśnych zanieczyszczeń. Wsypać je do szerokiego naczynia o grubym dnie. Zasypać cukrem, dodać sok z cytryny. Gotować na "wolnym" ogniu aż do uzyskania pożądanej konsystencji. Ja wolę, jeśli gotowy dżem jest dosyć płynny, więc dosyć szybko przelewam gotowy produkt (wciąż gotujący się, aby utrzymać wysoką temperaturę) do wyparzonych słoików. Na koniec można je dla pewności zapasteryzować, co jednak nie jest konieczne.

Uwaga techniczna:
Niektórym przeszkadza gorzkawy posmak borówki, dlatego przed wykonaniem dżemu mrożą owoce lub sparzają wrzątkiem. Mnie jednak ten smak odpowiada, więc ten etap przygotowań pomijam.



Na zdjęciu pojawił się również słoik borówek amerykańskich w cukrze, zrobionych według przepisu stąd  http://zagraj-w-zielone.blogspot.com/2013/08/borowki-amerykanskie-w-cukrze.html



środa, 14 sierpnia 2013

kapusta z pastą curry i mlekiem kokosowym

Mam główkę kapusty (pierwsza własna, niestety też ostatnia) i nie zawaham się jej użyć... kulinarnie :) Przez cały czas kibicowania w jej rośnięciu, doglądania, podlewania i innych zabiegów pielęgnacyjnych wiedziałam, co z niej zrobię. Od początku była przeznaczona na kapuściane "curry". Pierwszy raz zrobiłam je na początku tegorocznego sezonu kapuścianego z Magdą. To był eksperyment, z którego obie byłyśmy zadowolone. Dlatego kapusta duszona z pastą curry oficjalnie weszła do repertuaru kuchennego, wygrywając z tradycyjną kapustą zasmażaną.




Potrzebne:

- pół główki kapusty, lub jak w moim przypadku jedna mała
- pół cebuli (najlepiej szalotki, ale może być też dymka lub zwykła)
- 2 łyżeczki zielonej pasty curry (ja najbardziej lubię tą z Mark & Spencer, ma dobry smak i pozbawiona jest sztucznych dodatków)
- ok 150 ml mleka kokosowego (polecam mleko kokosowe z Rossmanna, nie zawiera emulgatorów i zagęstników)
- olej do smażenia
- sól do smaku
- opcjonalnie: skrobia kukurydziana, kurkuma, kolendra, orzechy arachidowe

Wykonanie:

Cebule pokroić w grubą kostkę i podsmażyć na oleju. Dodać pastę curry i smażyć 5 min. Dodać poszatkowaną kapustę, posolić (aby szybciej zmiękła), zalać mlekiem kokosowym i dusić pod przykryciem do miękkości. Lubię, jeśli sos własny, w którym się to dusi, ma gęstszą konsystencję, dlatego przed dodaniem mleka rozpuszczam w nim łyżeczkę skrobi. Pod koniec duszenia można dodać kurkumy.
Podawać z ryżem (u mnie ryż jaśminowy). Można posypać poszatkowaną natką kolendry i pokruszonymi orzechami arachidowymi.
 

wtorek, 13 sierpnia 2013

koktajl z kwaśnym mlekiem

Kwaśne mleko, zwane również zsiadłym, to rzadko już spotykany produkt mleczny (o wiele popularniejszy jest robiony na jego bazie kefir). Ostatnio kilka firm mleczarskich wprowadziło zsiadłe mleko do sprzedaży, jednak wykonują go z mleka pasteryzowanego, wtórnie wprowadzając do niego bakterie. W naturze proces kwaśnienia (fermentacja mlekowa) zachodzi samoistnie, dzięki działaniu zawartym w mleku (a usuwanym podczas pasteryzacji) bakteriom. Świeże mleko wystarczy odstawić w ciepłe i umiarkowanie nasłonecznione miejsce (np. na parapet okienny) i przykryć ściereczką. Po jednym do dwóch dni (w zależności od wysokości temperatury pomieszczenia) uzyskamy kwaśne mleko. Gotowe jest, gdy na wierzchu pojawi się lekko mętny, żółtawy płyn (serwatka), a pod spodem gęsty, biały skrzep o konsystencji przypominającej delikatnie ściętą galaretkę. Przed wypiciem można obie frakcje wymieszać.

Na szczęście mam dostęp do świeżego mleka krowiego i je poddaję fermentacji. W mieście mleko niepasteryzowane można kupić w mlekomatach i odstawić na kwaśne. Podawać tradycyjnie do młodych ziemniaków, pić samo lub wykorzystać jako bazę do koktajli owocowych. Na zdrowie!

Ostatnio często robię koktajl z czarnej porzeczki (obecnie korzystam już z zamrożonych zapasów) i brzoskwiń. Wybieram polskie - twardsze, mniej rumiane i mniej słodkie od importowanych. Wolę dosłodzić je miodem niż kupować słodsze, które przejechały setki kilometrów. Moje drzewko brzoskwiniowe po 4 latach wydało w tym roku pierwsze owoce. Po kwitnieniu gęsto obsypane było małymi brzoskiwniami, ale koniec końców, do dojrzewania ostało się zaledwie 6 sztuk. Pierwsze koty (brzoskwinie?) za płoty!



Porcja jednoosobowa:

- 1-1,5 brzoskwini
- 2-4 łyżki czarnej porzeczki
- pół szklanki kwaśnego mleka
- łyżka miodu (najlepiej jasnego, delikatnego w smaku, zamiennie łyżka syropu z agawy)
- 2 listki mięty (opcjonalnie)

Wykonanie:

Owoce, miód, mięte i zsiadłe mleko połączyć i zblenderować. Jeśli przeczki będą mrożone, uzyskamy dodatkowy efekt podobny do drobno kruszonego lodu.




poniedziałek, 12 sierpnia 2013

borówki amerykańskie w cukrze



Borówka amerykańska jest bardzo wdzięczną rośliną. Jeśli zapewni się jej towarzystwo (należy posadzić przynajmniej dwa krzaki, bo zapylają się krzyżowo) i kwaśną glebę, to owocuje od połowy lipca do września, dając pyszne, jędrne owoce. Te z własnej uprawy są z reguły mniej słodkie niż sklepowe, ale wcale mi to nie przeszkadza. Zebrane wczoraj przeze mnie borówki określiłabym nawet jako lekko kwaskowe, więc postanowiłam zawekować je w taki sposób, w jaki zwykle wekuje się jagody.

Składniki:

- 600 gram borówek amerykańskich
- 200 gram cukru (ilość cukry można zwiększyć bądź zredukować)
- łyżeczka soku z cytryny (opcjonalnie)
- łyżka domowej nalewki pigwowej (opcjonalnie, można więcej, ja wolę alkohol jedynie jako dodatek smakowy)

Wykonanie:

Umyte borówki przełożyłam do rondla, zasypałam cukrem i postawiłam na palnik. Dodałam łyżeczkę soku z cytryny i podgrzewałam do momentu aż cukier się rozpuścił. Na koniec dodałam łyżkę nalewki i przełożyłam borówki do wyparzonych słoików, a następnie zapasteryzowałam, gotując je przez 10 min*.

Podczas obróbki termicznej owoce puściły sok, ale nie rozpadły się. Będą w zimie doskonałym dodatkiem do gotowanych owsianek, kaszy manny czy budyniu, a także wspomnieniem lata.

Słoiki niestety nie załapały się na zdjęcia. Robiłam je późno w nocy, po czym rano pojechały do mojej nowej spiżarni, o której będzie innym razem :)

ps.
Zaległe zdjęcie słoika z borówkami z tego przepisu znajduje się tu: tutaj


*
Moja mama zaapasteryzowane słoiki ustawia do góry dnem i trzyma otulone ręcznikami kuchennymi do momentu wystygnięcia. Tak robię i ja. Tymczasem moja teściowa (in spe) zostawia słoiki do wystygnięcia w garnku, w którym się gotowały, co praktykowała jej mama. Który sposób jest lepszy? Nie wiem.  

piątek, 9 sierpnia 2013

pesto po polsku

Pojechałam po buty, wróciłam z pęczkiem bazylii. Zdarza się. Nie mogłam się jednak powstrzymać, gdy zobaczyłam rzadki w warzywniakach widok - skrzynkę pełną świeżych, jędrnych, ciętych ziół. Gdyby nie rozsądek, przygarnęłabym je wszystkie - tak cudny był to obrazek! Jednak mięty mam pod dostatkiem, podobnie jak tymianku, majeranku starcza. Tylko z bazylią jest problem. Zasiana na wiosnę nie wzeszła, a kupne sadzonki w doniczkach, czy nawet po przesadzeniu do ziemi jakoś nie rozkrzewiają się na tyle, aby móc z nich robić przetwory. Listków bazylii starcza z nich jedynie na podszczypywanie do sałatek i doprawiania dań.



Kupnej bazylii starczyło na słoiczek pesto. Postanowiłam nie silić się na produkty zza siedmiu mórz i zastąpić je wcale nie gorszymi jakościowo, bardzo zbliżonymi w smaku polskimi odpowiednikami. I tak zamiast orzeszków piniowych dodałam pestki słonecznika, a parmezan zastąpiłam twardym Szafirem. Efekt? Bardzo podobny! Następnym razem zamierzam pójść o krok dalej i poeksperymentować z olejem lnianym.

Produkty:

- pęczek bazylii
- ząbek czosnku
- 3 żyki pestek słonecznika
- 4 łyżki oliwy z oliwek (można dodać więcej, wówczas pesto zyskuje bardziej płynną konsystencję, a bazylia nie ciemnieje tak bardzo)
- 3 łyżki twardego sera (u mnie Szafir)
- sól, pieprz - do smaku

Przygotowanie:

Tradycyjnie pesto powinno się ucierać w moździerzu. Ja jednak nie jestem w tym względzie ortodoksem i użyłam malaksera. Z gałązek bazyli oberwałam listki (można dodać również łodyżki, ale wolę pesto bez nich), zalałam je oliwą. Czosnek przed dodaniem pokroiłam na grube plastry i zalałam wrzątkiem - po sparzeniu jego aromat łagodnieje i nie wybija się na pierwszy plan. Słonecznik podprażyłam na suchej patelni i po przestudzeniu dodałam do bazyli (pod wpływem wysokiej temperatury bazylia gorzknieje). Ser starłam na tarce o grubych oczkach i dodałam do resztu. Zmiksowałam na nie za bardzo gładką masę. Na koniec dodałam sól i pieprz do smaku. Sól lepiej dodawać po serze, który sam w sobie również jest słony.


Skoro pesto po polsku, to i jego konsumpca w stylu krajowym. Pesto z młodymi ziemiakami, podano!
Brakuje tylko zsiadłęgo mleka, ale o tym innym razem.

ps.
W tle tegoroczne zbiory czosnku.





czwartek, 8 sierpnia 2013

lato = kompot



W upalne dni muszę mieć dzbanek zimnego kompotu w lodówce. Wiedza, że jest w pogotowiu, pozwala mi przetrwać żar lejący się z nieba.  Nie ważny jest jego skład. Liczy się aromat i owocowy kwaśno-słodki smak. Kompot robię na przysłowiowe "oko". Jeśli wyjdzie zbyt owocowy, to po wrzuceniu kostek lodu zmniejsza się jego intensywność. Nutka słodyczy mile widziana, więc na 3 litry wody dodaję 2-3 łyżki (w zależności od owoców) brązowego cukry, dwie gałązki stewi lub 2-3 łyżki miodu (po lekkim przestudzeniu płynu). Czasem przełamuje smak owoców miętą, melisą lub lawendą, co podkręca orzeźwiające działanie kompotu. Owoce na kompot nie muszą być idealne. Małe jabłka ze starej, wyrodzonej jabłoni, nieidealne gruszki z zapomnianego przez właściciela drzewa czy niewielkie mirabelki z dziko rosnącego drzewa też się nadają. Poza miastem, z dala od dróg i przemysłu z powodzeniem można znaleźć owoce na kompot. Nie pryskane i za free, ewentualnie za uśmiech :) 


Głównym bohaterem dzisiejszego kompotu jest aronia. Kolejny owoc "zza płota". Zerwana prosto z krzaka jest cierpka i ma bardzo intensywny smak, dlatego dla równowagi dodałam kilka jabłek w stosunku 2:1

Składniki:

- 3 litry przefiltrowanej wody
- 300-400 gram aronii
- 4 małe jabłka
- 2 łyżki brązowego cukru

Przygotowanie:

Zagotować wodę z cukrem. Wrzucić do gotującej się wody jabłka pokrojone na ćwiartki z usunietymi gniazdami nasiennymi i chwilę pogotować do momentu, jak jabłka zaczną się lekko rozpadać. Pod koniec gotowania wrzucić aronię i po ok 3 min wyłączyć palnik. Przykryć pokrywką i poczekać ok godziny aż kompot nabierze aromatu.

Pić schłodzony, myśląc o pochłanianych właśnie w dużych ilościach antyoksydantach. Na zdrowie i na młodość :) 

środa, 7 sierpnia 2013

leniwa minestrone



Dziś rekordowe 37 stopni Celcjusza. Uciekłam do kuchni. Paradoksalnie jest dziś najchłodniejszym pomieszczeniem w domu. W taki upał nie chce się jeść, a tym bardziej gotować. A jednak.. Wczoraj na mieście jadłam zupę minestrone. Postanowiłam więc dziś stworzyć jej własną wersję. W sezonie ogródkowym kupuję niewiele warzyw. Wolę korzystać z własnych plonów, dlatego wiele z moich dań nie należy do klasyki gatunku (bo akurat w ogrodzie zabrakło danego składnika), lecz stanowi swoistą wariację na temat. Wychodzę więc z koszykiem do ogródka i uwalniam kreatywność.

Tegoroczny sezon ogródkowy jest jednym z mniej urodzajnych, jakie pamiętam. Wiele warzyw przypomina swoje miniaturowe wersje lub występuję w dawkach "jak na lekarstwo". Dlatego dzisiejsza zupa swój aromat zawdzięcza głównie zielenieni, której pod dostatkiem. Wywar pachnie dojrzałymi kwiatami kopru, liśćmi selera i pora, natką pietruszki, młodymi liśćami laurowymi, bazylią i oregano. Jej smak dopełniają marchew, ziemniaki, fasolka szparagowa i cukinia. Lato w garnku.



Potrzebne:
- 1,5 litra wody
-  łyżka masła lub 2 łyżki oliwy
- dowolna zielenina (liście, natka, zioła)
- jeden kwiat kopru
- ząbek czosnku
- marchew
- ziemniaki
- fasolka szparagowa
- cukinia
- sól, pieprz






Do garnka wlać wodę. Zagotować z masłem i solą. Dodać zieleninę i czosnek, po czym gotować ok 20 min, aby otrzymać esencjonalny wywar. Po tym czasie dodać niedbale pokrojone marchew, ziemniaki i fasolkę, gotować do stanu al dente. Pod koniec gotowania dodać cukinię. Gotową zupę posypać natką pietruszki i dodać świeżo zmielony pieprz. Opcjonalnie można dodać kleksa ze śmietany.





czwartek, 1 sierpnia 2013

Wcale nie trudne początki

Zaczynam, czyli zagraj ze mną w zielone.
A zaczynam nietypowo, bo od wpisu o zamrożenia czarnej porzeczki. Dlaczego i po co? Jest to bowiem wstęp do czegoś, co nastąpi później, a więc połączenia  porzeczki z aronią i zamknięcia ich razem na kilka miesięcy w słoiku. Ha, takie sprytne. Mrożenie owoców sezonowych jest świetlnym pomysłem, jeśli chce się zrobić dżem, konfiturę lub koktajl z owoców, które nie rosną jednocześnie. Mrożę więc i czekam. 

A porzeczka jest tym razem „zza płota” i to nie mojego, lecz sąsiada. Z żalem obserwowałam, jak w zeszłym roku owoce na dwóch dorodnych krzaczkach czarnej porzeczki dojrzewały, a potem powoli opadały, nie zbierane przez nikogo. Żal mi biedactw było, wiedząc, jak pysznie smakują. W tym roku moja natura zbieracza zwyciężyła ze wstydem i poszłam się zapytać, czy mogę zerwać te porzeczki. Odpowiedź była pozytywna. Godzinę i 3 kilo porzeczek zerwanych później wiedziałam już, dlaczego w sadach do zrywania używa się nie pracy ludzkiej tylko specjalnych kombajnów. 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...