Borówka amerykańska jest bardzo wdzięczną rośliną. Jeśli zapewni się jej towarzystwo (należy posadzić przynajmniej dwa krzaki, bo zapylają się krzyżowo) i kwaśną glebę, to owocuje od połowy lipca do września, dając pyszne, jędrne owoce. Te z własnej uprawy są z reguły mniej słodkie niż sklepowe, ale wcale mi to nie przeszkadza. Zebrane wczoraj przeze mnie borówki określiłabym nawet jako lekko kwaskowe, więc postanowiłam zawekować je w taki sposób, w jaki zwykle wekuje się jagody.
Składniki:
- 600 gram borówek amerykańskich
- 200 gram cukru (ilość cukry można zwiększyć bądź zredukować)
- łyżeczka soku z cytryny (opcjonalnie)
- łyżka domowej nalewki pigwowej (opcjonalnie, można więcej, ja wolę alkohol jedynie jako dodatek smakowy)
Wykonanie:
Umyte borówki przełożyłam do rondla, zasypałam cukrem i postawiłam na palnik. Dodałam łyżeczkę soku z cytryny i podgrzewałam do momentu aż cukier się rozpuścił. Na koniec dodałam łyżkę nalewki i przełożyłam borówki do wyparzonych słoików, a następnie zapasteryzowałam, gotując je przez 10 min*.
Podczas obróbki termicznej owoce puściły sok, ale nie rozpadły się. Będą w zimie doskonałym dodatkiem do gotowanych owsianek, kaszy manny czy budyniu, a także wspomnieniem lata.
Słoiki niestety nie załapały się na zdjęcia. Robiłam je późno w nocy, po czym rano pojechały do mojej nowej spiżarni, o której będzie innym razem :)
ps.
Zaległe zdjęcie słoika z borówkami z tego przepisu znajduje się tu: tutaj
*
Moja mama zaapasteryzowane słoiki ustawia do góry dnem i trzyma otulone ręcznikami kuchennymi do momentu wystygnięcia. Tak robię i ja. Tymczasem moja teściowa (in spe) zostawia słoiki do wystygnięcia w garnku, w którym się gotowały, co praktykowała jej mama. Który sposób jest lepszy? Nie wiem.
Słoiki niestety nie załapały się na zdjęcia. Robiłam je późno w nocy, po czym rano pojechały do mojej nowej spiżarni, o której będzie innym razem :)
ps.
Zaległe zdjęcie słoika z borówkami z tego przepisu znajduje się tu: tutaj
*
Moja mama zaapasteryzowane słoiki ustawia do góry dnem i trzyma otulone ręcznikami kuchennymi do momentu wystygnięcia. Tak robię i ja. Tymczasem moja teściowa (in spe) zostawia słoiki do wystygnięcia w garnku, w którym się gotowały, co praktykowała jej mama. Który sposób jest lepszy? Nie wiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz