Kupnej bazylii starczyło na słoiczek pesto. Postanowiłam nie silić się na produkty zza siedmiu mórz i zastąpić je wcale nie gorszymi jakościowo, bardzo zbliżonymi w smaku polskimi odpowiednikami. I tak zamiast orzeszków piniowych dodałam pestki słonecznika, a parmezan zastąpiłam twardym Szafirem. Efekt? Bardzo podobny! Następnym razem zamierzam pójść o krok dalej i poeksperymentować z olejem lnianym.
Produkty:
- pęczek bazylii
- ząbek czosnku
- 3 żyki pestek słonecznika
- 4 łyżki oliwy z oliwek (można dodać więcej, wówczas pesto zyskuje bardziej płynną konsystencję, a bazylia nie ciemnieje tak bardzo)
- 3 łyżki twardego sera (u mnie Szafir)
- sól, pieprz - do smaku
Przygotowanie:
Tradycyjnie pesto powinno się ucierać w moździerzu. Ja jednak nie jestem w tym względzie ortodoksem i użyłam malaksera. Z gałązek bazyli oberwałam listki (można dodać również łodyżki, ale wolę pesto bez nich), zalałam je oliwą. Czosnek przed dodaniem pokroiłam na grube plastry i zalałam wrzątkiem - po sparzeniu jego aromat łagodnieje i nie wybija się na pierwszy plan. Słonecznik podprażyłam na suchej patelni i po przestudzeniu dodałam do bazyli (pod wpływem wysokiej temperatury bazylia gorzknieje). Ser starłam na tarce o grubych oczkach i dodałam do resztu. Zmiksowałam na nie za bardzo gładką masę. Na koniec dodałam sól i pieprz do smaku. Sól lepiej dodawać po serze, który sam w sobie również jest słony.
Skoro pesto po polsku, to i jego konsumpca w stylu krajowym. Pesto z młodymi ziemiakami, podano!
Brakuje tylko zsiadłęgo mleka, ale o tym innym razem.
ps.
W tle tegoroczne zbiory czosnku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz